Nagości
Jest taka kamienica we
Wrocławiu, na skrzyżowaniu ulic Piłsudskiego i Kołłątaja, która jakiś czas temu
była przeznaczona do renowacji. Myślałam, że remont będzie się opierał głównie
na odświeżeniu elewacji, a więc zamalowaniu wszystkich brudnych plam po komunistycznej
farbie, otynkowaniu pęknięć i polakierowaniu zmurszałych ze starości
drewnianych zwieńczeń. Ale ponieważ tak się składa, że droga na mój uniwersytet
prowadzi właśnie przez okolice dworca głównego, a tym samym zahacza o ową
kamienicę, mogłam uważnie śledzić prace remontowe. Jakież było moje zdziwienie,
gdy zobaczyłam, że renowacja budynku nie przypomina wcale innych, standardowych
renowacji, do których przywykłam i na które teraz nie zwracam większej uwagi.
Firma remontowa postanowiła rozebrać trzy najwyższe piętra. Z pewnym
zatrwożeniem i ciekawością obserwowałam buldożery i żurawie mocujące się z
likwidowaniem kolejnych kondygnacji i żmudnym kolekcjonowaniem obtłuczonych
cegieł. Z trzech pięter zostały jedynie dwie ściany przylegające do sąsiednich
kamienic i przypuszczam, że tylko to uratowało je przed rychłą śmiercią. Ze
ścian odstają tapety i to te tapety chyba budzą we mnie największe emocje.
Jedna ściana nosi na sobie ślady tapety różowej, chyba we wzór dobrych
różyczek, ale nie wiem na pewno, bo uparcie odmawiam noszenia okularów. Druga
tapeta jest w kolorze zielonym, wyblakłym, może od starości i padania ostrych
promieni słońca, a może dlatego, że ktoś zdecydował, że wyblakła zieleń
najlepiej będzie pasowała do salonu. Nie mam pojęcia, dlaczego to właśnie te
tapety wzbudzają we mnie takie wzruszenie. Za każdym razem, kiedy wracam do
domu, czuję lekki ucisk w gardle, bo jakie to poruszające, że ludzie, którzy
kiedyś tam mieszkali, którzy budowali swoje własne kłótnie i własną miłość,
teraz muszą borykać się ze świadomością, że każdy może oglądać ich tapety, bez
skrępowania i bez umiaru. To zupełnie tak, jakby zmuszono ich do obnażenia się
w sposób najbardziej okrutny z możliwych.
*
Trzy tygodnie temu
jechałam na egzamin z psychologii klinicznej. Byłam bardzo niewyspana, bo
poprzedniego wieczora wybrałam się ze znajomymi na juwenalia. Pojechałam tylko
na jeden koncert, i na dodatek był to koncert na trzeźwo, w deszczu i poczuciu
marnowania czasu. Moje buty zatapiały się w błotnistej ziemi, która nie mogła
udźwignąć tak wielkiej ilości opadów i postanowiła zaprotestować. Uważnie
omijałam wszystkie góry plastikowych kubków po piwie i prawie poślizgnęłam się
na jednym z nich. Paliłam papierosa za papierosem, bo liczyłam, że może w ten
sposób łatwiej będzie uporać mi się z deszczem i wpadającymi na mnie ludźmi.
Choć przeklinam bardzo często i w napadach okazjonalnej furii potrafię zbudować
zdanie, w którym kurwa pełni funkcję przecinka, moje uszy spuchnęły od ilości
chujów, pojebów i bardzo wiarygodnych pogróżek, że ktoś zaraz komuś
przypierdoli w ten głupi ryj. Z każdym kolejnym papierosem robiło mi się coraz
smutniej. Podczas koncertu przestało padać. Moje włosy zaczęły się puszyć, jak
to się zwykle dzieje po deszczu, kiedy powietrze wciąż jest wilgotne i osadza
się na twarzy, a chustka, którą przewiązałam głowę, stała się ciężka od ilości
wchłoniętej wody. Nie mogłam oderwać wzroku od jednego chłopaka, który łaził
wokół lichej publiczności i podczas każdego okrążenia wpadał na mnie z impetem.
Za każdym razem mówił “przepraszam” i uśmiechał się uśmiechem nietrzeźwym,
wyblakłym i smutnym. Podczas tamtego koncertu budowałam w sobie niechlubny
portret mojego pokolenia i zastanawiałam się, dlaczego my, wszyscy młodzi
ludzie, tak bardzo wstydzimy się własnej nagości i musimy się jakoś znieczulić,
żeby poczuć cokolwiek. W moim pokoleniu nagość jest zakazana, ale nie dlatego,
że to nieładnie przyglądać się nagim ciałom i ukradkiem studiować narządy intymne.
Nagość jest zakazana, ponieważ jest niebezpieczna, ponieważ jakikolwiek odruch
świadczący o człowieczeństwie jest wysoce niepożądany, ponieważ czucie się jest
przereklamowane i nie powinniśmy poświęcać emocjom zbyt wiele uwagi. Znacznie
łatwiej jest przejść przez życie nie czując absolutnie nic.
*
To jak to w zasadzie
jest, z tym obnażaniem? Dlaczego w niektórych sytuacjach decydujemy o pokazaniu
niewielkiego skrawka naszego ciała, który nabrzmiały jest wszystkim, czego się
najbardziej wstydzimy, a dlaczego w innych przypadkach ktoś robi to za nas?
Wydawało mi się, że potrafię znaleźć wspólny wątek pomiędzy tamtą kamienicą,
tamtym koncertem i tamtym chłopakiem. Nie znalazłam. Może dlatego, że każdy
obnaża się na swój własny sposób. To czynność niezmiernie trudna - w końcu
musimy zdobyć się na wielką odwagę, żeby oddać fragment swojej dłoni albo
połówkę swojego włosa i pozwolić, żeby ktoś inny zrobił z nimi co chce, żeby je
miętosił, podpalał i wiązał w supły. A wraz z naszymi dłońmi i włosami mielone
są wszystkie uczucia, przed których obnażaniem tak się wzbraniamy. Bo się
boimy. I wcale nie chodzi nam o tę całą krępację albo zażenowanie podczas
pierwszych pocałunków, kiedy przez przypadek odkształcamy komuś nos i
czerwienimy się, mamrocząc, że chyba nie jesteśmy w tym dobrzy. Chodzi o
zwykły, prosty lęk, bo obnażamy się całkowicie i nie wiemy, czy ktoś będzie
miał pojęcie, co właściwie z nami zrobić. Bo nie chcemy zostać pozbawieni
trzech najwyższych kondygnacji i zamienić się w odstające tapety.
Bo chcemy, żeby ktoś był
dla nas po ludzku dobry.
Bo wierzymy, że
zasługujemy na więcej, niż brutalne zdeptanie naszych najczulszych organów.
Komentarze
Prześlij komentarz