Środa jest nieparzysta


Kursor przesuwa się nieznacznie w prawo, kiedy siedzę przed laptopem i wpatruję się w czarny pasek pomiędzy klawiaturą a ekranem. Znowu mam siedem, dwanaście, dziewiętnaście lat. Znowu nie wiem, jak skutecznie udawać, że czegoś nie ma. Brak wcale nie istnieje. Brak jest miejscem, do którego spycham wszystko rzeczy, których czuć nie chcę, i tylko wszystkim wokół opowiadam, że to naprawdę wspaniałe, płynąć z prądem tego, co czuję. Czasami sama w to wierzę. Ale “czasami” wypada w dni parzyste, a dzisiaj jest środa.

Znowu mam dziesięć lat. Jestem w klasie pomalowanej na zielono, bo pan woźny powiedział, że zielony uspokaja. Dlaczego na połowie ścian widnieje emalia, myślę, skoro nikt ich nie dotyka, skoro każdy się brzydzi, skoro niedługo ma być remont, tak powiedziała unia, tak powiedział pan dyrektor. Polonistka, pani Krysia, ogłasza konkurs recytatorski. Piszę wiersz o czterech porach roku i zanoszę go pani Krysi. “Cztery pory roku” zajmują zaszczytne miejsce poza podium i bez wyróżnienia. Pani Krysia mówi, że nic się nie stało. Kilka tygodni później zanoszę pani Krysi wiersz o wdzięcznej nazwie “Kim jestem”.

Bardzo ładny. - mówi pani Krysia po jego przeczytaniu. - Szkoda, że nie napisałaś go wcześniej. Miałby duże szanse w konkursie.
- Może za rok. - mamroczę pod nosem, a potem waham się przez chwilę, czy nie powiedzieć pani Krysi, że w poprzedniej szkole wszystkie moje wiersze były drukowane w szkolnej gazetce, a niektóre dzieci znały je na pamięć.

Król arbuz siadł na tronie w swej złocistej, pięknej koronie.

- Może za rok. - powtarza pani Krysia, a czarne włosy opadają na jej piękną, smukłą twarz.

Kilka miesięcy później pani Krysia umiera na raka. Ktoś w szkole powiedział, że wszystko zaczęło się od małego palca. Jak rak mógł zacząć się od małego palca?, pytam nieśmiało, ale to są dorośli. Dorośli odpowiadają tylko w dni parzyste, a dzisiaj jest poniedziałek. Każdy rak zaczyna się od małego palca.

Bierzcie walizki i pakujcie mi manatki! Wyjeżdżam do swej chorej melonowej matki!

Odwiedzając grób mojego dziadka za kościołem odwracam głowę w prawo. Wiem, gdzie leży pani Krysia. To pierwsza osoba, za którą tęsknię.

Znowu mam czternaście lat. Polonistka, siostra Urszula, ogłasza wszystkim na jednej z majowych lekcji, że od przyszłego roku będziemy mieli zajęcia z kimś innym. Siostrę Urszulę przenoszą do innego zakonu. Poprawiam zsuwający się rękaw za dużego mundurka. Siostra Urszula zawsze malowała rzęsy, tak, żeby nikt nie widział. Widziała moja mama. Kiedy mijały się na korytarzu, wymieniały porozumiewawcze uśmiechy. Moja mama zawsze malowała usta, tak, żeby widzieli wszyscy. Zazdrościłam jej tej czerwieni.

- Wszystko będzie dobrze. - mówi siostra Urszula, a potem siada za biurkiem i zaczyna sprawdzać obecność. - Z bożą pomocą dacie sobie radę.

Po odejściu siostry Urszuli zaczynam pisać moją pierwszą książkę o dziewczynce chorej na raka, takiej, która mieszka w willi swojej ciotki i gra na fortepianie. Takiej, której podczas chemioterapii nie wypadają włosy, bo bez włosów byłaby brzydka. “Kim ty jesteś?” Pyta Lena na dwudziestu ze stu stron rękopisu. Nikt jej nie odpowiada.

Dowiaduję się, że siostra Urszula wyjechała na misję do Afryki. Z bożej pomocy nici. To druga osoba, za którą tęsknię.

Znowu mam dwadzieścia dwa lata. Dziś jest czwartek, dziś jest dzień parzysty, więc dorośli rozmawiają ochoczo nawet z panią w żabce, tą, do której zazwyczaj zwracają się per “ona”. Ona da te czerwone Chesterfieldy, tak, to wszystko, “dziękuję" zapodziało się w jednej z dziurawych kieszeni.

Siedzę przy biurku i porządkuję papiery, a potem zerkam w lusterko stojące na jednym z głośników. Widzę swoją zmęczoną twarz, swoje spuchnięte oczy, swoje włosy, które pieniący się szampon podzielił na czworo. Dwa lata terapii, znowu jestem swoja.

- Powinnam się uczyć, ale muszę podlać kwiatki. - mówię do swojego odbicia. - Co o tym myślisz?

Pola nie odpowiada, a ja potrząsam głową i wkładam końcówkę długopisu między zęby. Wizja piętrzących się przede mną tekstów naukowych szybko zostaje przyćmiona przez obraz paprotki usychającej w kącie.

- Podlałabym naprawdę, ale zardzewiała mi konewka. - mamroczę pod nosem.

Pola nie odpowiada, a ja wzdycham ciężko i zaczynam przyglądać się moim skarpetkom, które dostałam na szesnaste urodziny, jedna jest w tukany, druga w tropikalne liście, prawie takie, jak u paprotki. Noszę te same skarpetki od sześciu lat. To dłużej, niż data przydatności konewki z Ikei.

- No, co o tym myślisz?

Pola nie odpowiada. To trzecia osoba, za którą tęsknię.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Moja odwaga, moja historia" - Vogue Polska

Wszystko/Everything