Wszystko/Everything

W ciągu ostatniego roku, to znaczy od dnia moich 22 do dnia 23 urodzin, stworzyłam 64 notatki w moim telefonie - dwa z numerami kont, 10 z listami zakupów, 52 o tym, jak się czuję; 5 notatek głosowych, dotyczących głównie tego, o czym chciałabym pisać; 41 (!) notatek pisanych ręcznie, w moim zeszycie toskańskim, notatek najbardziej intymnych, bo tylko jedną przeczytałam na głos. W ciągu ostatniego roku próbowałam, jak zwykle, łuskać momenty warte zapamiętania, takie, które należy kompulsywnie gromadzić. To mi się w życiu bardzo podoba, kompulsywne gromadzenie tego, co czuję, bo prawie zawsze czuję tylko raz. 


W ciągu 366 (przestępnych) dni trafił mi się jeden. (Tak naprawdę trafiło mi się ich więcej, ale o tym nie umiem jeszcze mówić wprost, że było dobrze). 

24 lipca, piątkowy wieczór, zdjęcie poglądowe zamieszczam poniżej, bo chcę, żebyście wiedzieli, że nie wydarzyło się zupełnie nic. W tamten piątek było gorąco i jasno - zrobiłam zdjęcie o 22:33, siedząc sama na balkonie, paląc jednego z grzesznych już teraz papierosów. Słuchałam bardzo konkretnej piosenki, od nowa i od nowa - piosenkę też zamieszczam poniżej, choć przez nią też nie wydarzyło się zupełnie nic. Następnego dnia musiałam wstać wcześniej, niż zwykle - razem z koleżanką jechałyśmy na wycieczkę rowerową na plażę w Dragør, jedną z najładniejszych, jakie widziałam w Danii, tydzień później nauczyłam się wymawiać jej nazwę. I czułam pełzające po stopach poczucie, że trafił mi się wieczór, kiedy czułam wszystko - wdzięczność, żal, szczęście, melancholię, radość, smutek, sprzeczność za sprzecznością. Myślałam, że siebie nie udźwignę, że się zawstydzę, wyprę wszystko i wrócę do środka. Życie uderzyło mnie, jak to ma w swoim stylu, mocno i niespodziewanie, a ja, oprócz tego, że poczułam wszystko, poczułam się bardzo zakotwiczona w tamtym wieczorze, na tyle silnie, że wciąż do niego wracam. I dalej nie wiem, co mi to zrobiło.


Jest taka książka Małgorzaty Halber, “Najgorszy człowiek na świecie”, którą przeczytałam będąc w liceum i po którą wciąż nie odważyłam się sięgnąć ponownie, bo boję się, że teraz spojrzę na nią inaczej. Wtedy, kiedy ją czytałam, autorka rozbroiła mnie na stronie numer osiem, podobnie mocno i niespodziewanie, jak lipcowy wieczór. 


“Każdy się wstydzi.

Każdy się wstydzi trzech rzeczy.

Że nie jest ładny.

Że za mało wie.

I że niewystarczająco dobrze radzi sobie w życiu. 

Każdy.”*


Jakiś czas temu rozbroiłam siebie sama, bo przeglądając swoje notatki z ostatnich 366 dni natrafiłam na jedną, o której zupełnie zapomniałam, z 20 maja tego roku, pisaną późno w nocy. (O tym dniu też trudno mi mówić wprost, że było dobrze).


“Przychodzi taki moment […], że czujesz wszystko jednocześnie. I pali cię w gardle, bo może dopiero teraz dociera do ciebie, że wszystko, co czujesz, jest tymczasowe. To sobie mówiłam, kiedy czułam się źle, to wtedy bardzo pomagało. Ale co mam zrobić, kiedy czuję się dobrze i się zakochuję, i wącham bez, i wydaje mi się, że nigdzie na świecie nie ma już osoby czującej to, co ja? Jak poradzić sobie z faktem, że to też jest tymczasowe?”


Jeśli Małgorzata Halber twierdzi, że każdy się wstydzi, ja twierdzę, że każdemu przydarza się lipcowy wieczór i 20 maja - każdemu przydarza się, że czuje wszystko. Kiedyś myślałam, że odbiera nam to oryginalności, teraz widzę, jak bardzo mnie to pokrzepia. Bo jeśli każdy cierpi, każdy bywa szczęśliwy, każdy się gubi i każdy czuje wszystko - jest wokół nas szansa na zrozumienie, trzymanie się za ręce i mówienie, że wiem, że znam, że jutro będzie inne.


Bo, czy dziś czy jutro, sami nie jesteśmy. To mi się w życiu podoba najbardziej. 


Piosenka




Over the last year, I mean - from my 22nd to my 23rd birthday, I have created 64 new notes on my phone: two of them listing current account numbers, ten listing current shopping needs, fifty-two listing my current feelings; 5 voice memos, about my writing ideas; 41 (!) Handwritten notes, in my Tuscan notebook, all of which are the most intimate - I read only one of them out loud. Over the last year, I have been trying - as always - to lift out moments worth remembering, the ones you should collect compulsively. That’s what I like about life, the compulsive collecting of things that I feel, as I know things I feel are only felt once. 


Over the last 366 leap days, there was one. (the truth is, there was more than one day, but I seem to be unable to say directly to you that there were days all was good). 

24 July, Friday night, I attach the picture above, as I want you to know that nothing particular happened. That Friday was bright and hot - I took the picture at half-past ten in the evening, sitting alone on the balcony, smoking one of the now-forgotten cigarettes. I was listening to one very particular song, I was listening to it over, and over - I, too, attach the song below, although nothing particular happened. On the following day, I had to wake up earlier than usual - I was going on a bike trip with my friend, a trip do the beach in Dragør, one of the most beautiful beaches I’ve seen in Denmark; a week later I learned how to pronounce its name properly. And there I was, sitting on a chair when I suddenly felt something crawling up my feet. I realized that this had happened to be the day when I felt everything - gratitude, sorrow, happiness, melancholy, sadness, clash after clash. I thought I wouldn’t manage, that I’d get embarrassed, that I’d deny everything and go inside my flat. For life hit me then, as it always does, with its great power. I felt very much anchored in that evening, I still do, thinking about it every second day. And I still don’t know what that evening did to me. 


There is a book written by a polish author, Małgorzata Halber, called “The worst man on Earth” - I read it when I was in high school, and to this day I haven’t dared to read again, fearing that now I would look at it differently. Then, when I was reading it, its author disarmed me on page 8, as strongly and unexpectedly as the evening in July. 


“Everyone is ashamed.

Everyone is ashamed of three things.

That they aren’t pretty.

That they don’t know enough.

And that they don’t cope well enough in life. 

Everyone.”*


Some time ago, I disarmed myself with myself, as I was going through my notes from the last 366 days and came across the very one, completely forgotten, written 20 May this year late at night. (It’s hard to write about this day, too, to say directly that this was the day when all was good). 


“There comes a moment […] when you feel everything at once. And your throat burns, because maybe it’s only now when you realize that everything you feel is temporary. I kept saying this to myself when I was feeling low, and it helped a lot. But what should I do with this thought now, when all is good, when I’m falling in love, when I smell elderflowers, and when I think that there’s no one else feeling exactly what I’m feeling? How to deal with the fact that it’s temporary, too?”


If Małgorzata Halber states that everyone is ashamed of things, then I state that everyone experiences their own July evenings and 20 Mays - everyone experiences that they feel everything. I used to think about how unoriginal it makes all of us, but now I feel very comforted by the thought. Because if everyone is in pain, if everyone can be happy, if everyone gets lost, if everyone feels everything - then there is a chance for a mutual understanding, for holding hands and saying that I know, that I get it, and that tomorrow will be different. 


Today or tomorrow - we’re not alone. That’s what I like about life the most. 



The song



* Małgorzata Halber “Najgorszy człowiek na świecie”, wydawnictwo Znak, Kraków 2015.




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Moja odwaga, moja historia" - Vogue Polska