No bo Nic
Życie w postapokaliptycznym jest najdziwniejszym rodzajem życia, z jakim przyszło mi się borykać.
Przynajmniej tak mi się wydaje, bo skąd mogłabym
wiedzieć, jak może wyglądać postapokaliptyczna rzeczywistość. Ale widząc to, co
dzieje się tu, teraz, w wielu konkretnych momentach rodzi się we mnie
przekonanie, że apokalipsa przy całym tym burdelu byłaby mniej uciążliwa niż
codzienne dostawanie prezentów
(czyli nieuciążliwa w ogóle)
Proszę Państwa
Co my ze sobą robimy
W tej chwili mogę brzmieć jak ktoś apelujący o pokój
na świecie albo zwolennik specyficzno-nijakich politycznych bzdur. Cóż, nie wierzę w ani
jedno ani drugie.
Być może powinnam wspomnieć coś o tym, żeby być miłymi
dla innych, żeby dzielić się ze sobą drugim śniadaniem, żeby przepuszczać
wszystkich na przejściach dla pieszych, żeby wrzucać pieniądze każdemu ulicznemu
muzykowi, nawet jeśli gra muzykę disco polo, żeby kupować swoim dziewczynom
kwiaty, żeby gotować swoim chłopakom obiady, żeby się porządnie uczyć, żeby iść
na studia, żeby założyć lokatę oszczędnościową, żeby zapisać swoje przyszłe
dzieci do żłobka, bo są straszne kolejki.
No bo co
No bo nic
Wracam do domu, śnieg sypie bardzo gęsto, jest mokry,
osadza się na nagich gałęziach sprawiając, że chylą się ku ziemi, martwię się,
że śnieg połamie te gałęzie, byłoby szkoda, czym byłyby ulice bez gałęzi,
z samymi pniami bez liści, bez kwiatów, bez niczego. Kierowca jedzie jak
wariat, Słodkie Dzieciątko Boże, pewnie tego nie rozumiesz, ale mówię do
ciebie, bo wyczerpałam limit wszystkich świętych. Ach nie, przecież jest
jeszcze Święta Weronika, no dobra.
Kierowca jedzie jak wariat, Święta Weroniko, pewnie
cię to nie obchodzi, ale strasznie się boję, bo poprzedniego wieczora
prowadziłam auto i wiem, że kostka na rondach powoduje gigantyczne poślizgi.
Ale kierowca – prawdziwy kozak, trzeba mu to przyznać – jedzie
z siedemdziesiąt na godzinę, Przesuwam się nieco w prawo, żeby zobaczyć w
lusterku jego twarz, i widzę, że ma na sobie okulary przeciwsłoneczne w stylu
Arnolda Schwarzeneggera, oraz bujny wąs, w którym pełno okruszków po słodkiej
bułce. Śnieg sypie że ja nie mogę, autobus ma pewnie letnie opony, rondo za
rondem, a kierowca w okularach przeciwsłonecznych. Chowam twarz w szaliku i
próbuję się nie roześmiać, bo to chyba nie przystoi się tak śmiać w sytuacji
permanentnego zagrożenia życia, przez te opony i przez te ronda i przez te
poślizgi.
Co ja mam z tymi autobusami że widzę więcej niż
powinnam że każdą sytuację mojego bytu mogłabym osadzić w autobusie, no powiedzcie
Żeby to chociaż był pociąg nie wiem
Żeby to chociaż
Jadę nie tam, gdzie powinnam. Wsiadłam w byle co,
jakoś mi to nie przeszkadzało, ale teraz nic nie widzę przez zamarznięte szyby
i nawet skrobanie w szybę nie pomaga, bo moje palce stają się brudne i lepkie,
a szyba zmienia kolor z białego na szary. Wsiadają jacyś, wysiadają jacyś,
jacyś tacy niekoniecznie, ale w porządku, jestem przyzwyczajona. Dwie kobiety
rozpychają się na swoich miejscach, aż muszę przycisnąć się do ściany i myślę
sobie, że to dobrze, że jestem przy ścianie, bo w przypadku kolejnego ronda
może ta ściana pozwoli mi przeżyć, podczas gdy wszyscy inni wysypią się
z autobusu. Jestem otoczona reklamówkami o podejrzanej zawartości, ale to
też dobrze, bo stanowią dla mnie idealną barykadę przed ewentualnymi wypadkami
i wypadkowymi konwersacjami.
Potrzebuję pięciu minut, żeby zebrać się w sobie i
zapytać pani siedzącej obok, czy ten autobus w końcu zawróci.
Taka jestem odważna
Szczupła kobieta w białych adidasach i dzwonach
odpowiada, że naturalnie, a potem przenosi wzrok na swoją koleżankę, a ja
przenoszę wzrok na jej dłonie, jej zgrabiałe, czerwone z zimna dłonie,
z brudnymi paznokciami i czystym pierścionkiem, który na pewno regularnie poleruje.
Dopiero po chwili ośmielam się spojrzeć na jej twarz, a robię to tak szybko, że
dostaję szczękościsku ze zdenerwowania.
Ma bardzo smutną twarz, ze zmarszczkami okalającymi
usta, które są mocno zaciśnięte, wygięte w wyrazie wszelakiej obojętności.
Martwi się, bo zostawiła w pracy okulary, a na kolejnej zmianie nie ma żadnej
koleżanki, która mogłaby ich poszukać. Bardzo się martwi.
Ale nie ona jedyna.
Rzucam dwadzieścia osiem krótkich spojrzeń, by upewnić
się, że kierowca Arnold wiezie kilkudziesięciu ludzi o spojrzeniach smutnych,
nieziemsko smutnych, jakby cały smutek był pozaziemski i nie do udźwignięcia
przez człowieka, który przecież ma określoną pojemność magazynowanego nieszczęścia. Też mi smutno,
ale to chyba przez okulary tej pani, bo może były bardzo ładne, może dbała o
nie tak samo jak o swój pierścionek.
Być może ja nigdy nie dbałam o nic tak, jak ta pani
dbała o swoje okulary.
Kiedy wracam do domu, przeglądam oględnie rzecz biorąc internet i widzę, że ktoś polubił profil dziewczyny, która napisała
dramatyczny post o tym, że walczy o pół miliona obserwujących. Ten post jest
prawie tak dramatyczny jak mój.
W takiej sytuacji apokalipsa mogłaby przejść obok, a
my byśmy jej nawet nie zauważyli, robiąc wszystko, żeby Jane z Ameryki
miała pół miliona obserwujących. Pewnie pomyślałabym przez chwilę o okularach
tej pani, ale już nie byłoby mi tak smutno.
Zwłaszcza, że zauważyłabym, że śnieg zaczyna topnieć,
gałęzie się nie łamią, a Jane dziękuje wszystkim za takie wspaniałe wsparcie.
Pewnie żyłabym w czasach postapokalipsy bez żadnej
świadomości, tak jak robię to teraz, ja i wszyscy inni, którzy ją przetrwali
Kici kici
Bądźmy niesamowici
Komentarze
Prześlij komentarz