Matka Licheńska
Ponieważ ostatnio nakręciłam film o lękach
Ponieważ lęki fascynują mnie bardziej, niż to
konieczne
Ponieważ od czasu do czasu, czasami albo często sama
jestem lękiem
Pomyślałam sobie, że może przyjemnie byłoby pomówić na
ten temat trochę więcej, a jeśli nie przyjemnie, to może chociaż przytomnie
Bać się potrafi każdy
Przestać się bać potrafi tylko co piąta osoba, a ja
nie zawsze należę do grona piątnicowych szczęśliwców
No dużo tych bojących się, bardzo dużo, przeraźliwie
dużo
Nie umiem chyba pisać o pewnych rzeczach wprost, bo
taka jest moja natura, bo jestem jedną wielką owijającą się bawełną, więc i tu
muszę posłużyć się jakąś historią z życia, bo boję się, że jak powiem
wprost, to całość nie zabrzmi tak, jakbym chciała.
Na początku mogę zaryzykować stwierdzenie, że żyjemy w
świecie lęków równoległych i prostopadłych, lęków wklęsłych i wypukłych, lęków
kątów w trójkątach, takich, które po zsumowaniu mają więcej niż sto
osiemdziesiąt stopni, bo strach sprawia, że niemożliwe staje się możliwe i na
odwrót.
Byłam sobie ostatnio nad morzem.
Bardzo ładnie, ślicznie nawet, las schodzący do morza,
drzewa powyginane od morskiego wiatru, morze spokojne i wzburzone zarazem,
czyste promenady, zero wieśniackich reklam i ton gofrów ze spływającą bitą
śmietaną. Przez chwilę zdawało mi się, że może to nie Polska, może morze, które
odwiedzam, przeniosło mnie do innego kraju, bo przecież to morze nie jest moim
morzem z dzieciństwa. Ku memu zdumieniu, morze było tym samym morzem.
Jakie to dziwne.
Pogoda była piękna, trzydzieści dwa stopnie, plaża
czysta, zero parawaningu, to też dziwne, ludzie mili, co się dzieje, dlaczego
są mili, przecież zazwyczaj plaże pełne są polskich Januszy i Grażyn,
spieczonych karków, brzuchów wylewających się znad za ciasnych kąpielówek,
zapachu sfermentowanego piwa, niedopałków zagrzebanych w piasku. A tu nic. Ani
jednego papierosa. Na początku byłam trochę rozczarowana, bo tak bardzo
chciałam ponarzekać na polskie cebulactwo, a tu, niestety, tym razem mi się nie
udało. Zamiast tego leżałam na plaży, cała w piasku, który przylepiał się do
skóry bez użycia kremu do opalania, leżałam długo, co jakiś czas zanurzając
nogi w chłodnej wodzie. Być może powinnam powiedzieć, że było „spektakularnie“ albo
„zjawiskowo“, ale z reguły jestem oszczędna w prawieniu pochwał czemuś, co
nigdy nie jest pewne. Użyję więc słowa „w porządku“.
Było w porządku.
Ostatniego dnia wybrałam się na długi spacer po
zabetonowanej części plaży, zwanej uprzejmie deptakiem. Było mi smutno, głównie
dlatego, że musiałam wracać, ale częścią mnie rządził całkowicie nieodgadniony
rodzaj smutku, którego nie umiałam nazwać za żadne skarby świata.
Matko Boska Licheńska, jak mi było smutno.
Jakieś pół godziny później dotarło do mnie, że ów
licheński smutek okazał się zwykłym strachem, chamskim i podstępnym, takim,
który zaciska ciasną obręcz na klatce piersiowej.
Żyjąc w świecie, w którym tylko co piąta osoba potrafi
przestać się bać, nietrudno natrafić na wystraszonych nieszczęśników, w których gronie pojawiam się z ogromną częstotliwością.
Bo tak to trochę jest, że ludzie usilnie rozmyślający
nad swoim strachem, zauważają go więcej, niż powinni, potrafią zwęszyć jego
zapach, tak intensywny jak zapach ozonu przed burzą, tylko znacznie mniej
przyjemny. Na betonowym deptaku mój strachowy radar osiągnął najwyższą wartość,
może dlatego, że sama promieniowałam bojaźnią, a może dlatego, że tamtego dnia
plaża zgromadziła wielu przestraszonych ludzi.
Słyszałam różne myśli, artykułowane z tak wielką
nieśmiałością, mamrotane przez zaciśnięte usta, szeptane przez wykrzywione
wargi, prawie nie do wychwycenia. A jednak moje uszy okazały się niezmiernie
wyczulone, choć wcale tego nie chciałam.
A może chciałam.
Boję się, że nie daj Boże (!) nawiążę kontakt wzrokowy
z przypadkową osobą
Boję się, że zgubię telefon
Boję się, że wmówię sobie, że jestem samotna
Boję się, że odłączą mi internet
Boję się, że cała moja przyszłość pójdzie w pizdu i
nie wróci
Boję się, że zjem za dużo czereśni i będzie bolał mnie
brzuch
Boję się, że nie dam rady
Boję się, że zgubię klucz do mieszkania
Boję się, że mój chłopak mnie zostawi
Boję się, że zapomnę zapłacić rachunek za prąd
Boję się, że złamię sobie nogę
Boję się, że na biwaku nie będzie dobrej pogody
Boję się, że w urzędzie przekręcą moje nazwisko
Boję się, że w pracy zepsuję ekspres do kawy
Boję się, że spóźni mi się autobus
Boję się, że już całkiem niedługo będę nieszczęśliwa
Boję się, że nie pogodzę się z tym, co będzie
Boję się, że nic nie będzie
Boję się, że będę nikim
Ze strachu rosną nam garby i kurczą się nogi
Zupełnie, jakbyśmy dźwigali nie strach, a stutonowy
głaz
Zresztą przecież to chyba to samo
Komentarze
Prześlij komentarz