Znowu przyszło mi się czuć

Niedawno świętowałam urodziny, ale może to zbyt szumnie napisane, że świętowałam. Zazwyczaj pokazuję przymusowo przywłaszczonej dacie środkowy palec, nie bardzo wiedząc, czy właściwie można zachować się w inny sposób. Zazwyczaj w ten dzień, który stał się moim z czystego przypadku, próbuję pić alkohol, z gracją i wdziękiem, co tylko w teorii jest gracją i wdziękiem, a w praktyce waha się od nadmiernej euforii po bezbrzeżny smutek. Zazwyczaj nie robię żadnych podsumowań, bo co to właściwie znaczy, że jestem starsza o kolejny rok, co to znaczy, że czuję na sobie większą presję bycia dorosłą i odpowiedzialną, chociaż w środku popadam w stany emocjonalne właściwe dla ośmiolatki.
Latem udało mi się pogodzić z ośmioletnią sobą. Tak jest o wiele łatwiej.

Jakoś tak coraz trudniej jest mi sklecać cokolwiek.
Przez ostatnie cztery miesiące próbowałam pisać przeróżne rzeczy, ale zawsze utykałam na mniej więcej dwudziestym zdaniu, bo sprawy zaczynały przybierać zbyt osobisty obrót. Wiem, że w najogólniejszej teorii obnażam się przed Wami od dłuższego czasu, ale moje naprawdę osobiste wynurzenia nie były opatrzone patronatem Poli, tylko kogoś innego. A to przecież zawsze jestem ja. Walczę ze sobą, żeby się przełamać i – matko boska czereśniowa – jakież to jest trudne. Jakież to jest trudne, żeby wszystko Wam opowiedzieć, bo przecież w takich sytuacjach żaden powrót do bycia względnie bezpieczną nie istnieje.

Co u mnie?
W lipcu przefarbowałam włosy na blond. Rzadko kiedy bywam taka odważna. Ostatnio coraz częściej.

Martwię się niezmiernie o Wasze rozczarowanie, bo w dzisiejszym eseju wcale nie chodzi o żaden bezkres, ani nawet o jego brak. Martwię się raczej, bo przyjemne teksty czyta się łatwiej, niż te nieprzyjemne. W czerwcu dałam kilka naprawdę rażących swoją banalnością aluzji, że przecież jest w porządku. Dalej jest porządku. Ale czasami ma prawo być nie w porządku, a to jest coś, czego nie do końca rozumiem. Próbuję zrozumieć, niekoniecznie konsekwentnie i z niekoniecznym przekonaniem. Próbuję wytłumaczyć sobie to najprościej jak tylko mogę. A przecież ja komplikuję nawet proces gotowania makaronu, bo zapominam posolić wodę.

Pola, jakbyś ujęła to w największym skrócie, tak się pytam, wiesz, bo mnie to interesuje.

W największym skrócie ujęłabym to tak: jeśli przez kilka lat, w których właściwie zaczynasz pojmować cokolwiek, w których zaczynasz skutecznie uczyć się, jak usmażyć kurczaka, jak rozmawiać z innymi, jak dysponować czasem i jak poprawnie prasować koszule – jeśli przez tych kilka lat towarzyszy ci poczucie absolutnego lęku, ogólnego nieszczęścia i straszliwego marazmu, które sprawiają, że nawet nie masz siły wstać z łóżka i zrobić ze sobą cokolwiek, a potem nagle część rzeczy zaczyna się układać, doznajesz prawdziwego objawienia częstochowskiego.
Na początku jest bardzo trudno – nie wiesz, jak poradzić sobie z wybuchami emocji skrajnie pozytywnych, bo nigdy nie doświadczyłaś ich tak głęboko, tak mocno, tak realnie. Nie wiesz, co zrobić z tym, że właściwie to czujesz się ważna. Nie wiesz, jak reagować na to, że nagle zaczynasz opowiadać ludziom o tym, jak się czujesz i – co gorsza – nie wiesz jak reagować na to, że zaczynasz z nimi rozmawiać. Chciałabyś trwać w tym stanie bardzo absolutnego zawieszenia przez całe swoje życie, a przynajmniej większą jego część. Jest przyjemnie, jest dobrze, jest normalnie, jest tak, jak zawsze chciałaś, żeby było, ale zawsze sądziłaś, że to chyba nie dla ciebie, może ja po prostu będę smutna przez całe swoje życie i tak będzie w porządku.
Problem pojawia się wtedy, kiedy przychodzi okres nie aż tak przyjemny jak poprzedni. Tęsknisz za latem, tęsknisz za ludźmi, tęsknisz za nocnymi spacerami, tęsknisz za ziemią drżącą z gorąca i naniesionymi na nią fantazjami i wyobrażeniami, tęsknisz za swoim sprężystym krokiem, który teraz jakoś nie współgra z całym twoim obyciem. I wiesz, że taka jest kolej rzeczy, że to też jest normalne, ale nie brzmisz przekonująco. Inni tak na ciebie liczyli, że już zawsze będziesz tryskała pozytywną flegmą. Ty wiesz, że to niemożliwe.
Tak ujęłabym to w największym skrócie.

Widzicie, ja wiem, że emocjonalnie cały czas fluktuuję. Wiem, że nie ma w tym nic złego. Ale ani ja dwudziestoletnia ani ja ośmioletnia nie potrafimy znaleźć środka. Ciągle zastanawiam się, gdzie może być mój balans emocjonalny i wewnętrzna stabilizacja. Nagła obecność dobrych i bardzo pożądanych przeze mnie uczuć doprowadziła do wielkiego spustoszenia w moim organiźmie, który teraz bardzo wzbrania się przed przyjęciem emocji skrajnie odmiennych od tych letnich.

Nie potrafię siebie wyważyć.

Ośmioletnia ja podpowiada mi, że muszę jeszcze trochę dorosnąć.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Moja odwaga, moja historia" - Vogue Polska

Wszystko/Everything