Sprawy odległe

Najpierw gubisz kawałek ręki, potem nie rozpoznajesz siebie w lustrze.

Gdańsk, maj 2017. Przyjeżdżam tu z przyjaciółką, po raz pierwszy, bo - wstyd się przyznać - podczas moich licznych nadmorskich podróży nigdy nie zawitałam do choćby jednej trzeciej Trójmiasta. Nie mam nawet dwudziestu lat, bo urodziny obchodzę w październiku, ale udaję, że jestem starsza, niż jestem. Udaję, że wiem wszystko, a mój umysł czterdziestoletniej kobiety pracuje na wysokich obrotach, tworząc barwne historie na temat rzeczy, o których nie mam pojęcia. Myślę sobie, że ubarwianie historii jest w moim przypadku talentem wrodzonym, choć nie wiem właściwie, czy “talent” to odpowiednie słowo. Ubarwiam, żeby przetrwać. Mam na sobie sukienkę sięgającą mi do kostek, która średnio sprawdza się na spacerze po plaży. Moje zielone buty grzęzną w miałkim piasku, a ja nie jestem w stanie wykonać porządnego rozkroku, żeby się wyswobodzić. 


Wieczorem przebieram się w szarą bluzę i dresowe spodnie, ponieważ kwiecista sukienka jest cała brudna i nie pasuje mi do sportowych butów. Myślę o tym przez większość popołudnia. Wieczorem po raz ostatni idziemy na plażę i słuchamy wspólnie łzawych piosenek, które ledwo co słychać przez szum fal. Co mi w ogóle przyszło do głowy?


- Dobrze byłoby zostać tu dłużej. - mówię, szczękając zębami. Dresowe spodnie odsłaniają moje kostki, które wnet pokrywają się gęsią skórką i piaskiem. Z uporem maniaka nagrywam bałtycki zachód słońca i ładuję pięć jego ujęć na absolutnie wszystkie portale społecznościowe, bo skoro rzeczywiście jestem pierwszą osobą wśród moich znajomych, która wyruszyła nad Bałtyk, wszyscy muszą o tym wiedzieć.


Po całonocnej podróży nieistniejącym już Polskim Busem, wracam na chwilę do mieszkania, biorę szybki prysznic i wyruszam do pracy. Przez pierwsze kilka godzin trzymam się całkiem nieźle, ale w miarę upływu godzin brak snu zaczyna dawać o sobie znać. Jest wtorek, drugi maja, wszystkie linie tramwajowe (za wyjątkiem tych prowadzących do zoo) są puste. Restauracja przechodzi prawdziwe oblężenie, a ja, jak na prawdziwą kelnerkę przystało, nie krępuję się i ocieram przy klientach spocone czoło. Guziki mojej czarnej koszuli rozchodzą się przy każdym ruchu, odsłaniając idiotycznie różowy stanik z czarną koronką typu push-up, bo mój czterdziestoletni umysł ma obsesję na punkcie małych piersi. (Wyrosnę z tego kompleksu dwa lata dopiero dwa lata później, kiedy, stojąc przed lustrem, dojdę do zatrważającego wniosku, że spanie na brzuchu z dużym biustem byłoby praktycznie niemożliwe). Kończąc zmianę, nie cieszy mnie nawet rekordowy napiwek. Następnego dnia poproszę moją menadżerkę o większą koszulę.



Lizbona, luty 2018. Przyjeżdżam tu z (inną) przyjaciółką, po raz pierwszy, bo - nie taki już wstyd się przyznać - podczas moich niebałtyckich podróży Portugalia zawsze wydawała mi się zbyt odległa. Jestem prawdziwie zafascynowana nowo odkrytymi filtrami, które sprawiają, że każde zdjęcie wygląda jak gdyby zostało zrobione aparatem analogowym (krótko później odkryję, jak bardzo się myliłam). Do Lizbony zabieram ze sobą równie niepraktyczny zestaw ubrań, ale szczęśliwie plaża nie znajduję się tym razem w naszych planach, w związku z czym robienie wielkich rozkroków nie jest potrzebne. Mam blond włosy, które krótko po ostatnim farbowaniu straciły swój “srebrny połysk” i stały się nieelegancko żółte. Myślę o tym przez większość wyjazdu, zastanawiając się, jak będzie to wyglądało na zdjęciach, i z trudem ukrywam moje narastające niezadowolenie. Podczas rozmów telefonicznych z dosłownie wszystkimi opowiadam o właścicielce apartamentu, w którym mieszkamy.

- Rozumiesz, kobieta ma z jakieś sześćdziesiąt lat i maluje paznokcie na czerwono! - wykrzykuję z ubarwionym zdziwieniem. - A na powitanie dała nam małą butelkę wina z Porto, wyobrażasz to sobie? Takie rzeczy się w Polsce nie zdarzają.


Takie rzeczy w Polsce się nie zdarzają. Czterdziestoletnia część mnie znowu zaczyna domagać się absolutnego posłuchu. Znowu wiem wszystko. Znowu wszystko ubarwiam, ostrożnie dobierając kolorowe filtry, w stylu vintage, w stylu blond. W stylu syfu. 

Trzeciego wieczora siedzę na niewielkim balkonie i palę ostatniego z paczki papierosa. Słucham portugalskich piosenek, a szczególnie tej jednej, tej portugalskiej z Eurowizji, bo tak mi się ogromnie spodobała. Słuchanie portugalskich piosenek w Portugalii jest z pewnością niezwykle odkrywczym pomysłem, czym też postanawiam się podzielić. Wszędzie. W kamienicy na przeciwko zauważam gapiących się na mnie równie zdziwionych obcokrajowców. Kiedy im macham, zamykają okna. Myślę o tym, kiedy następnego dnia wstajemy o piątej rano i jedziemy taksówką na lotnisko. Sto dwadzieścia na godzinę w terenie zabudowanym. Dlaczego Holendrzy zamykają okna?


Wrocław, sierpień 2019. Teraz. Jadę autobusem do (innych) przyjaciół, żeby omówić szczegóły kolejnego wspólnego wyjazdu. Autobus przyjeżdża o cztery minuty za wcześnie, a ja ten jeden raz dziękuję sobie za moją absurdalną zasadę “dziesięciu minut przed”. Mam na sobie krótką sukienkę, której niepraktyczność nie polega wcale na niemożliwości rozkroku, a na nieoddychającym materiale, który przykleja mi się do pleców. Posadzenie siebie na wolnym miejscu wymaga ode mnie nie lada kombinacji, bo zakwasy po ostatnim bieganiu sprawiają, że pozycja półprzysiadu stała się zupełnie nieosiągalna. (O powadze zakwasów zdam sobie sprawę następnego dnia, kiedy, próbując usiąść na krześle, spadnę z niego z hukiem). Mam na sobie miękki biustonosz, bo od feralnego incydentu z rozchodzącą się koszulą trochę dorosłam. Autobus miejski jest stary i pozbawiony amortyzacji, a ja krzywię się lekko, kiedy jego koła zahaczają o kolejną dziurę. Nerwowo pocieram usta palcami, co odkąd przestałam palić weszło mi w nawyk, a dopiero potem zdaję sobie sprawę, jakie to niehigieniczne. 

Jest siódma wieczór i jest gorąco. Jest miękkie słońce i niebieskie niebo. Są liście drzew, których zieleń powoli przestaje być soczysta. Jest miasto, pachnące latem i jesienią jednocześnie, jest kurz wzniecany przez sznur przemierzających skrzyżowania aut. I jestem ja, skrzywiona i szczęśliwa jednocześnie, odległa i stęskniona za wszystkim.

Tak chcę życie zapamiętać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Moja odwaga, moja historia" - Vogue Polska

Wszystko/Everything